siła nabywcza pieniądza

Image

Dłuuuuugo niczego nie napisaliśmy, głównie ze względu na przerwę między kursami Maćka, która dała nam możliwość nieograniczonej pracy, co skrzętnie wykorzystaliśmy. Pozostały nam do opisania Święta i Nowy Rok, ale to może innym razem.

Może zacznę od napisania, że po paru dorywczych zajęciach, udało się Maćkowi znaleźć stałą pracę i to znacznie lepiej płatną od mojej, a mianowicie Maciek pracuje u kamieniarza, a konkretnie pracuje przy restauracji budynków. Poszukiwania pracy zajęły mu około 2 miesięcy, także jeśli wciąż szukacie, nie poddawajcie się, na pewno wkrótce się uda:)

Do napisania tego postu zbieram się już od dawna, to znaczy od momentu, w którym zamiast przeliczać ceny na złotówki, zaczęłam przeliczać je na czas mojej pracy. Temu też chciałabym poświęcić chwilę. Myślę, że są to informacje przydatne i nikt się nie obrazi, jeśli będę operowała na konkretnych liczbach.

Przeciętna pensja w Sydney to 20 dolarów za godzinę. Jasne, że zdarza się mniej, ale ciężko znaleźć coś poniżej 15 (prace w hospitality są najgorzej płatne), zdarza się też dużo więcej, na przykład 35. Cały czas mówię o zwykłych zajęciach, które student (albo i nawet nie), który przyjeżdża do tego kraju może wykonywać. I tak praca w restauracji to około 15-20 dolarów na godzinę, w biurze 20-35 dolarów na godzinę, fizyczna praca (budowa, supermarket przy rozładunku) około 25 wzwyż. Nie chcę sobie wyobrażać, ile zarabia lekarz, choć jako ciekawostkę podam, że widziałam ofertę pracy dla chirurga plastycznego za 800 000 AUD rocznie:)

Zakładamy więc na potrzeby naszego posta, że średnie zarobki to 20 dolarów na godzinę. Pracowałam w Polsce w kilku miejscach, myślę, że pod względem pensji największą traumę pozostawił we mnie McDonald’s, gdzie zarabiałam tam około 7 złotych(!!!) na godzinę. Przyjmijmy jednak optymistycznie, że student zarabia średnio około 10 złotych na godzinę.

Przy takim założeniu sprawdźmy siłę nabywczą pieniądza porównując kilka różnych wydatków (czasem ceny będę zaokrąglać, nie będę uwzględniać żadnych zniżek).

Mieszkanie

Miesięczny wynajem mieszkania w Polsce – liczmy 1 500 złotych, w Australii 1 500 dolarów. Siła nabywcza dwukrotnie wyższa.

Transport publiczny

I tu muszę przyznać, że Sydney się ceni, bowiem roczny bilet na wszystko (pociągi, autobusy, promy) kosztuje 2500 dolarów: 125 godzin pracy. Faktem jest, że z przedmieść, gdzie mieszkamy dojazd do centrum zajmuje nam 25-35 minut, a pociąg odjeżdża co 15 minut. Można zatem bardzo wygodnie mieszkać poza miastem i dojeżdżać do pracy nawet codziennie.

We Wrocławiu roczny bilet imienny to koszt 960 złotych: 96 godzin pracy. W coś w końcu wygraliśmy! :)

Jedzenie

Porównajmy słynnego BigMac’a (w końcu istnieje indeks takowy) w zestawie w obu krajach. W Australii jest to pół godziny pracy – niecałe 10 dolarów. W Polsce? 15 złotych – półtorej godziny pracy.

Sushi aż się boję porównywać – w Polsce rolka (umówmy się na cenę promocyjną dla zmniejszenia ciosu) to 10 złotych, czyli godzina pracy. Tu za godzinę pracy możemy kupić 10 rolek.

Przykłady produktów bardziej podstawowych: bułka w piekarni 30 centów (66 bułek za godzinę), ta sama bułka za 30 groszy (33 bułki za godzinę). Podobnie sprawa ma się z chlebem: 3 dolary w Australii, w Polsce 3 złote, co daje podwójnie wyższą siłę nabywczą tutaj.

Kto zna Maćka pewnie zrozumie, dlaczego wspominam Pepsi Max:) Otóż Australia oferuje 10 butelek za godzinę pracy, Polska dwie.

Kino

Bilet w Australii kosztuje mniej więcej 15 dolarów, kinowe zakąski (:P) 15 dolarów. Jeśli chcesz zabrać swoją dziewczynę do kina, będziesz musiał pracować na to 2h15min.

W Polsce bilet to koszt 24 złotych, wspomniane już zakąski 15. Aby zabrać do kina dziewczynę będziesz pracował na to 6,5h. Nie lepiej zrzucić się na piwo z kolegami i wypić na trzepaku? Nie dość, że zabawa fajna, to jeszcze fotkę można zrobić i wrzucić na nk (to chyba o dresikach osiedlowych, a nie o studentach, ale skądś się to bierze – być może, jakby ceny były bardziej adekwatne do zarobków, to lepiej byłoby umówić się na kręgle lub do kina, zamiast na podwórko z browarem?).

Środki czystości

Szampon dobrej jakości, to 6 dolarów – niecałe 20 minut pracy. W Polsce godzina. Pudełko chusteczek higienicznych: 5 minut pracy, w Polsce 20.

Podatki

O podatku VAT nie zamierzam się nawet rozpisywać, jednak zwykły płacony przeze mnie podatek dochodowy to około 10%. Zadziwia kwota wolna od podatku: 18 000 dolarów (Polska: 3 000 złotych). Cały podatek, który zapłaciłam od tej kwoty zostanie mi zwrócony, niezależnie od tego, czy ją przekroczę, czy nie. Czeka nas zatem miła niespodzianka pod koniec roku finansowego:)

Od kiedy odnalazłam się w tej rzeczywistości, gdzie za wykonywanie normalnej pracy można się spokojnie utrzymać, mało tego! – odłożyć pieniądze, zaplanować wakacje, ciężko będzie mi wrócić do Polski.

Niestety, studia same się nie skończą, jednak coraz częściej pojawia się myśl: ja tu jeszcze wrócę! :)

praca

hidden-jobs1

Dawno nie było nas na blogu, co związane jest z nieuregulowanym jeszcze w 100% trybem życia. Związane jest to głównie z pracą – moimi początkami oraz dorywczymi zajęciami i intensywnymi poszukiwaniami pracy dla Maćka.

Mimo, że jego angielski jest lepszy niż wielu innych nie-nativów, nie czuje się jeszcze zbyt pewnie, dlatego skupiamy się na szukaniu pracy, w której nie będzie zmuszony do stałej interakcji z klientami. Główne rejony poszukiwań to praca fizyczna, zaplecza restauracji, hipermarketów i wszelkie inne podobne im zajęcia. Na razie Maciek pracuje dorywczo przy roznoszeniu ulotek do skrzynek pocztowych. Jest to zajęcie męczące, ale w miarę nieźle płatne, jednak można to robić jedynie rano, a wtedy właśnie Maciek jest w szkole. Może więc tak pracować jedynie 2/3 dni w tygodniu.

Ja z kolei pracuję w szkole językowej APC w dziale administracji. Wiza pozwala mi pracować tylko na pół etatu, pracuję jedynie 4 godziny dziennie, jednak jest to praca przyjemna, w miłej atmosferze i w fajnym miejscu. Pracuję na recepcji, gdzie oprócz pomocy studentom zajmuję się szeroko pojętą administracją (listy obecności, zwolnienia medyczne, wyrabianie legitymacji, układanie planów zajęć, sprzedaż książek) oraz dbam o kampus (uzupełniam papier w drukarkach, automat z napojami – posiadanie klucza jest niezwykle nobilitujące;)).

Dzięki posiadaniu pracy, można sobie w obcym mieście wyrobić pewną rutynę, która sprawia, że można się w nim zadomowić. Znam godziny swojej pracy z trzytygodniowym wyprzedzeniem, w związku z tym łatwo jest zaplanować sobie czas i pozostałe obowiązki. Dojazd zajmuje mi około 40 minut, gdy jadę na poranną zmianę, przejeżdżam pociągiem przez Harbour Bridge i patrzę, jak woda skrzy się w porannym słońcu, natomiast wracając ze zmiany popołudniowej mogę podziwiać łunę zachodzącego słońca. To umila mi nieco podróż. Hitem jest dla mnie możliwość jazdy w “Quiet Carriage”, czyli cichym wagonie, w którym nie powinno się głośno rozmawiać ani słuchać muzyki, co widziałam na razie tylko w Skandynawii.

Pracuję w kampusie na York Street, dojeżdżam na stację Wynyard oddaloną o 20 metrów od mojego miejsca pracy. Plusem tej stacji jest sprawdzone i bardzo tanie stoisko z sushi, na którym rolka kosztuje 2 dolary. Mój ulubiony przelicznik stosunku zarobków do cen jest właśnie ten: za godzinę pracy ponad dziesięć rolek sushi tu lub jedna rolka za prawie dwie godziny pracy w Polsce. Do mojego rytuału dodaję więc codzienną rolkę sushi na lunch, gdyż tu nie kąsa mnie mój wąż z kieszeni, jak to robi w Polsce:)