praca

hidden-jobs1

Dawno nie było nas na blogu, co związane jest z nieuregulowanym jeszcze w 100% trybem życia. Związane jest to głównie z pracą – moimi początkami oraz dorywczymi zajęciami i intensywnymi poszukiwaniami pracy dla Maćka.

Mimo, że jego angielski jest lepszy niż wielu innych nie-nativów, nie czuje się jeszcze zbyt pewnie, dlatego skupiamy się na szukaniu pracy, w której nie będzie zmuszony do stałej interakcji z klientami. Główne rejony poszukiwań to praca fizyczna, zaplecza restauracji, hipermarketów i wszelkie inne podobne im zajęcia. Na razie Maciek pracuje dorywczo przy roznoszeniu ulotek do skrzynek pocztowych. Jest to zajęcie męczące, ale w miarę nieźle płatne, jednak można to robić jedynie rano, a wtedy właśnie Maciek jest w szkole. Może więc tak pracować jedynie 2/3 dni w tygodniu.

Ja z kolei pracuję w szkole językowej APC w dziale administracji. Wiza pozwala mi pracować tylko na pół etatu, pracuję jedynie 4 godziny dziennie, jednak jest to praca przyjemna, w miłej atmosferze i w fajnym miejscu. Pracuję na recepcji, gdzie oprócz pomocy studentom zajmuję się szeroko pojętą administracją (listy obecności, zwolnienia medyczne, wyrabianie legitymacji, układanie planów zajęć, sprzedaż książek) oraz dbam o kampus (uzupełniam papier w drukarkach, automat z napojami – posiadanie klucza jest niezwykle nobilitujące;)).

Dzięki posiadaniu pracy, można sobie w obcym mieście wyrobić pewną rutynę, która sprawia, że można się w nim zadomowić. Znam godziny swojej pracy z trzytygodniowym wyprzedzeniem, w związku z tym łatwo jest zaplanować sobie czas i pozostałe obowiązki. Dojazd zajmuje mi około 40 minut, gdy jadę na poranną zmianę, przejeżdżam pociągiem przez Harbour Bridge i patrzę, jak woda skrzy się w porannym słońcu, natomiast wracając ze zmiany popołudniowej mogę podziwiać łunę zachodzącego słońca. To umila mi nieco podróż. Hitem jest dla mnie możliwość jazdy w “Quiet Carriage”, czyli cichym wagonie, w którym nie powinno się głośno rozmawiać ani słuchać muzyki, co widziałam na razie tylko w Skandynawii.

Pracuję w kampusie na York Street, dojeżdżam na stację Wynyard oddaloną o 20 metrów od mojego miejsca pracy. Plusem tej stacji jest sprawdzone i bardzo tanie stoisko z sushi, na którym rolka kosztuje 2 dolary. Mój ulubiony przelicznik stosunku zarobków do cen jest właśnie ten: za godzinę pracy ponad dziesięć rolek sushi tu lub jedna rolka za prawie dwie godziny pracy w Polsce. Do mojego rytuału dodaję więc codzienną rolkę sushi na lunch, gdyż tu nie kąsa mnie mój wąż z kieszeni, jak to robi w Polsce:)

Leave a comment