Po męczącej podróży i przylocie do Singapuru udało nam się od razu nadać bagaż przy stanowisku AirAsia, drugą walizkę zdeponowaliśmy w przechowalni i przeszliśmy przez kontrolę paszportową na lotnisko. Do odlotu mieliśmy około 8 godzin, z których większość przespaliśmy na wygodnych szezlongach w strefie ciszy.
Nasz lot na Bali przebiegał bez przeszkód, choć miał godzinne opóźnienie. Na miejscu powitał nas gwar taksówkarzy, z których każdy próbował naciągnąć turystów na jak najwyższą cenę. Ich pierwsza propozycja wynosiła z reguły 30 dolarów. Udaliśmy się do stanowiska oficjalnych lotniskowych taksówek, gdzie bez targowania się dostaliśmy cenę 150 000 rupii, czyli około 15 dolarów.
Zmęczeni dotarliśmy do hotelu, który okazał się wyglądać jak w katalogu. Przy powitalnym drinku otrzymaliśmy informację, że nie mają dla nas wolnego pokoju z jednym łóżkiem. W ramach rekompensaty zostaliśmy umieszczeni w pokoju z widokiem na ocean.
Kolejne dwa dni cieszyliśmy się piękną pogodą i odpoczywaliśmy na plaży i przy basenie. Wieczorami wybieraliśmy się do centrum Nusa Dua, gdzie mieszkaliśmy, oraz do Kuty. Jest to miejscowość położona nieopodal, w której słońce zachodzi do morza (szok! :)) i która jest najbardziej znanym centrum turystycznym na wyspie. Jest to miejsce szczególnie popularne wśród australijskich, młodych turystów. To właśnie tam muzułmanie przeprowadzili ataki terrorystyczne w 2002 i w 2005 roku.
W każdym miejscu roi się od naganiaczy i natrętnych sprzedawców i restauratorów. Na początku ekscytująca możliwość targowania się bardzo szybko staje się męcząca. Osobiście miałam ochotę kupić parę rzeczy, jednak nie odstępujący mnie na krok sprzedawcy, próbujący wcisnąć mi jak najwięcej, skutecznie zniechęcali mnie do wchodzenia do sklepów.
Walka o każdego turystę ma swoje dobre strony – przykładowo można zjeść kolację dla dwóch osób w centrum miasta za około 20 dolarów (mowa tu na przykład o świeżej rybie z grilla z ryżem i warzywami) otrzymując darmowy transfer do hotelu.
Po pierwotnym odpoczynku postanowiliśmy zagłębić się trochę w prawdziwą Bali, jej kulturę i historię. Przeczytawszy od deski do deski przewodnik turystyczny chcieliśmy zwiedzić wyspę. Najlepiej zrobić to z przewodnikiem/kierowcą. Nasz hotel oferował całodzienną wyprawę za 80 dolarów, jednak samodzielnie załatwiliśmy to za niecałe 50 u jednego z wielu przydrożnych agentów.
Maciek skrupulatnie wynotował wszystkie warte obejrzenia miejsca na naszej trasie i wyruszyliśmy w drogę. Po obowiązkowej wizycie w manufakturach srebra, pracowniach malarskich i na plantacjach kawy, udaliśmy się do dwóch świątyń.
Indonezja jest krajem muzułmańskim, jednak na Bali przeważa religia hinduistyczna. Na ulicach można natknąć się na ofiary dla bogów składane na podwyższeniach i te leżące na ulicy, mające na celu obłaskawienie demonów. Standardowa ofiara to kwiaty, kadzidło i drobny poczęstunek zawinięte w liście bananowca.
Aby wejść do świątyń musieliśmy ubrać sarongi. Są one udostępniane turystom w zamian za dobrowolną ofiarę. Nasz przewodnik sugerował 5000 rupii, czyli 50 centów. W świątyniach znajduje się wiele pięknych, kamiennych posągów bóstw ubranych w ozdobne szaty, a także wiele różnych ołtarzy. Przez cały dzień pracują tam ludzie przygotowujący ofiarne koszyczki.
Jedną z odwiedzonych przez nas świątyń była Pura Tirtha Empul – świątynia, w której początek mają źródła Bali. Wierni ustawiają się tam w kolejce do obmycia w świętym źródle.
Część świątyni dostępna jest tylko dla modlących się wiernych, mimo to wielu turystów usiłuje wkręcić się między wyznawców hinduizmu bezradnie próbując naśladować ich postawę i gesty modlitewne.
Co ciekawe, przed wejściem do świątyni widnieje napis z prośbą, aby kobiety w swoim “szczególnym” czasie powstrzymały się od wchodzenia do środka.
Następnie udaliśmy się na pole ryżowe w Tegallalang. Był to pierwszy raz, kiedy zobaczyliśmy tarasy ryżowe i zrobiły na nas niesamowite wrażenie.
Bali jest wyspą wulkaniczną, na której wciąż znajdują się aktywne wulkany. Wybraliśmy się na jeden z nich – Gunung Batur. Na szczycie znajduje się jezioro, które wydaje się jedynie sąsiadować z wulkanem, jednak okazało się, że znajduje się ono, podobnie jak zwiedzający ten rejon turyści, w samym kraterze.
W drodze powrotnej przejechaliśmy przez Ubud – miejscowość turystyczną z charakterystycznymi kramikami. Nie mieliśmy jednak ochoty na rozmowy z naganiaczami, więc zrezygnowaliśmy z zakupów i zwiedziliśmy jedynie Monkey Forest, czyli las, w którym bezkarnie buszują małpy i okradają turystów z okularów, biżuterii oraz prowiantu.
W owym lesie, oprócz wszechobecnych małp, zachwyca niezwykła, dzika roślinność, stare kamienne mosty i posągi rodem z filmów o Indiana Jonesie, a także kolejne dwie świątynie również dostępne dla turystów.
Ostatni przystanek na naszej drodze, to romantyczna kolacja na plaży w Jimbaran Beach. Jest to bardzo popularne miejsce na tego typu przedsięwzięcia, ponieważ plaża ta znajduje się na zachodnim wybrzeżu, w związku z tym można tu obejrzeć zachód słońca. Jest to raj dla miłośników ryb i owoców morza – wszystko jest świeże i niedrogie.
W drodze do hotelu dogadaliśmy się z naszym kierowcą, że odwiezie nas na lotnisko za 10 dolarów, więc zaoszczędziliśmy trochę na taksówce. Podczas wycieczki samiy opłacaliśmy wszystkie wstępy, jednak nie przekraczały one nigdy 2 dolarów za osobę.
Początkowo Maciek chciał wypożyczyć samochód (koszt to ok. 20 dolarów za dzień), jednak ostatecznie cieszymy się, że wynajęliśmy kierowcę. Po pierwsze na Bali obowiązuje ruch lewostronny, a po drugie jest on eufemistycznie mówiąc mało zorganizowany: na drogach panuje niesłychana samowolka, roi się od wcinających się w każdą możliwą lukę skuterów i aut.
Po wycieczce został nam już tylko jeden dzień na Bali – spędziliśmy go leniąc się na plaży:)
Może podamy jeszcze parę informacji praktycznych, jeśli chodzi o Bali.
Po pierwsze: należy się zawsze targować, chyba, że w sklepie podane są ceny – wówczas możemy poprosić o rabat przy zakupie większej liczby rzeczy.
Po drugie: trzeba przygotować się na opłaty na lotnisku. Przy wjeździe na Bali trzeba zapłacić za wizę 250 000 rupii/25 dolarów/20 euro za osobę. W drodze powrotnej należy uiścić opłatę lotniskową w wysokości 150 000 rupii za osobę.
Po trzecie: podczas, gdy dobrze jest zamówić śniadania w hotelu, to na obiady warto chodzić do miasta. Warto także pamiętać, że hotelowe ceny za masaż, transport, kolację i inne usługi (mimo, że niewysokie), są zawsze wyższe niż oferowane w mieście.
Podsumowując wyjazd od strony materialnej, wydaliśmy w tydzień niecałe 300 dolarów na dwie osoby, wliczając w to opłaty lotniskowe, taksówki, wycieczkę i obiady na mieście. Bali jest zatem dobrym i przystępnym przystankiem dla wszystkich lecących na drugi koniec świata podróżników.
Nie wspominając nawet o jej pięknych krajobrazach, bogatej kulturze i romantycznej scenerii.