pierwsze dni w Sydney

DSCN4287

Po przylocie udaliśmy się do mieszkania, gdzie przyjdzie nam spędzić najbliższy rok. Jest położone w ładnej, cichej (jeśli nie liczyć egzotycznych ptaków) dzielnicy. Dojazd kolejką do centrum zajmuje około pół godziny, więc można powiedzieć, że znajdujemy się w dogodnej odległości od miasta.

Gdy dotarliśmy na miejsce była prawie 12.00. Rozpakowaliśmy się i mimo przemożnej ochoty ucięcia sobie drzemki, ruszyliśmy do portu, by zobaczyć słynną operę. Na pierwszy tydzień naszego pobytu kupiliśmy bilety “na wszystko” (MyMulti2), by móc pojeździć po mieście przed rozpoczęciem szkoły i pracy. Dzięki temu nie tylko dojechaliśmy do miasta, ale wybraliśmy się też w kilka rejsów po zatoce.

Po obowiązkowych zdjęciach opery i Harbour Bridge zajrzeliśmy do Darling Harbour, China Town oraz przeszliśmy przez ścisłe centrum. Innego dnia wybraliśmy się na najsłynniejszą plażę Sydney – Bondi Beach. Z racji ledwie rozpoczętej wiosny nie zdecydowaliśmy się na kąpiel w zimnym jeszcze oceanie, natomiast z niekrytą fascynacją obserwowaliśmy zmagania sufrerów z falami.

Sydney jest typowym wielkim miastem, przywodzi na myśl Nowy Jork ze swoimi wieżowcami i elegancko ubranymi ludźmi na ulicach, jednak odnosi się wrażenie, że jest tu nieco spokojniej. Sydney jest bardzo młode w porównaniu z Europą, dlatego nie ma tu zbyt wielu zabytków do obejrzenia – jako Europejczycy jesteśmy rozpieszczeni pod tym względem. Zachwycił nas natomiast całokształt – życzliwi ludzie, czyste ulice, małe parki, mieszanka kultur.

Może jeszcze kilka słów na temat tutejszej fauny: z wielką radością informujemy, że informacje o gigantycznych pająkach, dżdżownicach i innych tego typu kreaturach są mocno przesadzone. Zapewniano nas, że spotkanie z tarantulą zaliczymy w ciągu kilku dni, jednak nic takiego nie miało jeszcze (odpukać) miejsca. Widywaliśmy natomiast małe jaszczurki wygrzewające się na chodnikach, uciekające pod wpływem ludzkich kroków. Niestety mimo pogłosek o wszędobylskich kangurach, nie udało nam się jeszcze żadnego zobaczyć, jednak mamy zamiar wybrać się w przyszłym tygodniu do parku, w którym podobno stale hasają w dużych stadach. Wrzaskliwe papugi często dają o sobie znać, natomiast na szczęście nie budzą nas psy za ścianą, jak to bywało w Polsce, bo (hurra!) nie można ich trzymać w bloku.

Pierwsze dni minęły nam też na objadaniu się tanim sushi (już 2$ za rolkę!), spacerach i poznawaniu miasta. Nie mogliśmy lepiej rozpocząć naszego małżeństwa:)

One thought on “pierwsze dni w Sydney

  1. Wspaniałe opisy Martusiu:-) Czytam z największą rozkoszą i przekazuję całej rodzince, a zwłaszcza babci. Moc buziaków i uścisków od nas wszystkich:-)

Leave a comment